Atlas świata win nareszcie po polsku | |||||
2021-08-20 | |||||
Atlas świata win (wydanie ósme) Hugh Johnsona i Jancis Robinson biorę do ręki z pewnym drżeniem. Jest to drżenie podziwu zarazem, ale i strachu.Podziwu, bo potrzeba potężnej odwagi i wiary w polskiego miłośnika wina, żeby porwać się na publikację polskiej wersji tak wielkiej (ponad 400 stron) i skomplikowanej rzeczy (230 unikalnych map), w kraju, który – choć wciąż się uczy o winie, nie jest przecież w tym zakresie potęgą. I w czasach, gdy każdy wciągnięty już po uszy w winiarskie sprawy, bez trudu może sprowadzić sobie dowolną winiarską książkę w oryginalnej wersji. Strach mój bierze się natomiast z lektury (wybiórczej przyznaję), poprzednich polskich edycji Atlasu (zabawne: zawsze wydawanego pod inną nazwą: a to raz jako Wielki atlas świata win, a to jako Atlas win świata, a teraz, przekornie, jako Atlas świata wina). Wcześniejsze edycje bowiem, przynajmniej te, które mam na redakcyjnej półce, wyszły spod ręki zespołu tłumaczy, a to nigdy dobrze nie robi publikacjom specjalistycznym, nawet jeśli później przejrzy je ktoś mający z winem na co dzień do czynienia. Widząc na stronie czołowej jednego ze wspomnianych wydań, że autorką jest niejaka Jancis Robinsonová, żywiłem nawet niecne przypuszczenia, że nie tylko tłumacz był mnogi, ale i z wielu języków przekładał. Ale to już historia – bo ósme wydanie światowego bestsellera w języku polskim ma jednego, dobrego i z winem zaznajomionego tłumacza, czyta się je miło i gładko, nawet wtedy, gdy tłumacz (niesłusznie) wytyka autorom nieścisłości w kwestii strefy klimatycznej, do której należy Polska. Bo tak! Hugh Johnson i Jancis Robinson piszą też o Polsce, choć na razie niedużo. Nieco więcej – w stosunku do wydań poprzednich – piszą za to o Bliskim Wschodzie: osobnych stron doczekał się Izrael, Turcja i Liban, a także Gruzja. Natomiast polski czytelnik może czuć lekki niedosyt, że jednemu z jego ulubionych win – amarone – Autorzy poświęcają zaledwie trzy słowa („wytrawne, a także gorzkawe”), podczas gdy kanadyjski region Ontario rozłożył się bezczelnie na całej stronie. Może i amarone powstało na dobre dopiero dwie dekady po pierwszym wydaniu Atlasu, ale ma już lat trzydzieści i w kolejnym wydaniu pewno można byłoby coś więcej na jego temat dodać. Można by też troszkę więcej miejsca poświęcić Austrii, bo i Styria i Wiedeń zapewne zasługiwałyby na osobne strony z mapami – ale nie można mieć wszystkiego! Zapytacie – po co komu, w czasach, gdy mapy winiarskie kłębią się w wyszukiwarkach internetowych, a informacje o regionach można w kilka sekund znaleźć na stronach rozmaitych międzynarodowych portali, taka gruba księga na półce? Odpowiedź jest – rzecz jasna – prosta. Właśnie dlatego. Właśnie w czasach, gdy internet wypełniony jest w większości amatorskimi, niekompletnymi, nierzadko błędnymi treściami, Atlas pozostaje ważnym punktem odniesienia dla każdego, kto chce wiedzieć, jak jest. Nawet jeśli, siłą rzeczy, z czasem jego treści nieco się zdezaktualizują, bo pojawią się nowe apelacje, nowe okręgi, a nawet nowe regiony winiarskie. Jako redaktora cieszy mnie za to fakt, że nareszcie mamy polskie wydanie jednej z najważniejszych książek (ksiąg) winiarskich w świecie, na którym polski czytelnik uczyć się może, jak się poprawnie zapisuje nazwy odmian (małą literą), apelacji i gatunków wina. I życzyłbym sobie, podobnie pewnie jak Hugh i Jancis, by ta książka stała się lekturą obowiązkową wszystkich, którzy w tym kraju piszą i mówią o winie.
|